A oni odchodzili sprzed Sanhedrynu i cieszyli się, że stali się godni cierpieć dla Imienia Jezusa (Dz 5,41).
Słowo Boże posłane jest do całego Kościoła. Ten fragment opisuje apostołów żyjących 2 tys. lat temu, ale również współczesnych nam chrześcijan. Jest pocieszeniem dla prześladowanych i zabijanych w Afryce, na Bliskim Wschodzie czy w Indiach tylko dlatego, że wierzą w Imię Jezusa. My, w Polsce, nie musimy się jeszcze opierać „aż do krwi”. Ale czy to znaczy, że nas to nie dotyczy?
Dla mnie pierwsza była ciekawość: co sprawia, jaka siła, jaka moc, że ci ludzie mimo cierpienia, mimo bólu, mimo ran, cieszą się, że to ich spotyka? Czasem Bóg poprzez słowa kierowane do Kościoła mówi do nas coś jeszcze, szczególnie i konkretnie. Określamy to tak, że jakiś fragment szczególnie nas „poruszył”, uruchomił w nas chęć działania, np. nawrócenia z jakiegoś grzechu.
„Zrób to dla Mnie”
Chcę opowiedzieć o takim właśnie wydarzeniu.
Kilka lat temu wyjechaliśmy z żoną Olą, na wakacje. Zwykle to Ona wybiera miejsce, a ja czas. Pierwszego dnia, zgodnie z planem, wsiedliśmy na rowery i ruszyliśmy, by zwiedzać okolicę. Tereny były piękne, ale pojawił się jeden, i to poważny problem. Tysiące bardzo głodnych komarów! Im dłużej jechaliśmy, tym było gorzej. Nie pomagały długie spodnie ani rękawy, kłuły przez płótno, gryzły w twarz, wchodziły do ust, nosa i oczu. Plaga! Znikła przyjemność jazdy i podziwiania krajobrazu.
Jechałem za Olą i narastała we mnie chęć wygarnięcia Jej, jak się to już nie raz wcześniej zdarzało, że wybrała fatalne miejsce, że zmarnowała mi urlop i że chcę wracać do Krakowa. Byłem coraz bliższy, żeby dać ujście moim emocjom, ale w pewnym momencie coś zaczęło się przez nie przebijać. Nie głos, wrażenie raczej: „Dasz radę, możesz to zrobić. Zrób to dla Mnie”. A zaraz za tym szedł obraz z dzieciństwa: dzień, kiedy tata uczył mnie jeździć na rowerze. Otóż po kilku nieudanych próbach, podczas których rozpędzałem się podtrzymywany przez niego, chwilę jechałem, a potem traciłem równowagę. I mimo tego, że tata usiłował mnie łapać, upadałem i poobijałem sobie nogi. W końcu przez łzy zacząłem wołać, że już nie chcę, że nigdy się nie nauczę. Tata przytulił mnie mocno i powiedział: „Dasz radę, możesz to zrobić. Zrób to dla mnie”. Zaufałem mu, chciałem to dla niego zrobić, żeby był dumny ze mnie. Nacisnąłem z całych sił na pedały i pojechałem! To była moja pierwsza dłuższa jazda, bez wywrotki. Rany bolały, po policzkach ciekły łzy, ale byłem szczęśliwy, że nauczyłem się jeździć na rowerze, że zrobiłem to dla taty. No i dla siebie trochę też…
Radość wynikała z miłości
I w sytuacji plagi komarów doznałem zachwytu jak zawsze wtedy, gdy uświadamiam sobie, jak wspaniale Bóg stworzył świat, jak wszystko w nim ma sens. Tak jak to zdarzenie z dzieciństwa, które teraz pomaga mi zrozumieć, czego się ode mnie oczekuje, co tym razem Ojciec Niebieski chce, żebym zrobił.
Wiedziałem już, że mam postąpić inaczej niż do tej pory. Wiedziałem, że Ojciec nie chce, żebym ten dzień zakończył sprawieniem przykrości Oli, zerwaniem jedności i zasmuceniem Go. Ale jak to zrobić? Przecież nie potrafię udawać, że komary są miłe, że ugryzienia nie bolą, że jest mi wesoło. I wtedy przypomniałem sobie dzisiejsze czytanie: A oni cieszyli się, że stali się godni cierpieć dla Imienia Jezusa, i tę moją ciekawość: jaką mocą to robili?
Kto wie, jak wyglądało biczowanie, ten wie, że radość tych ludzi nie mogła być udawana. Musiała wynikać z tego, z czego wynikała moja radość po nauczeniu się jazdy na rowerze dla taty. Musiała wynikać z Miłości Ojca Niebieskiego i z miłości do Niego. Już byłem prawie przekonany, żeby przeciwstawić się swoim emocjom, ale ciągle miałem wątpliwości: przecież nie dam rady, no może godzinę, ale nie całe dwa tygodnie…
I wtedy przyszło jeszcze jedno wspomnienie z dzieciństwa. Gdy miałem kilka lat, chciałem zrobić mamie niespodziankę i wymyć podłogę pod łóżkiem. Ale żeby to zrobić, musiałem je przesunąć. To było zadanie przekraczające moje siły, jednak zaparłem się i zacząłem ciągnąć. Przez chwilę nic się nie działo, ale potem łóżko drgnęło i zaczęło się przesuwać. Nagle odwróciłem głowę i zobaczyłem, że tata podszedł po cichu i pomagał mi w tym. To wspomnienie przywołało we mnie głos Ojca: „Nie twoją siłą i mocą, lecz mocą mego Imienia. Wystarczy ci mojej łaski”. To mnie ostatecznie przekonało. Podjąłem decyzję, że chcę się sprzeciwić swoim emocjom, że chcę być miły dla Oli, a ból i swędzenie po komarach ofiarować Ojcu.
To był piękny dzień
I co po tej decyzji się zmieniło? Niby nic, komarów nie ubyło, jak gryzły wcześniej, tak gryzły teraz, bolało tak samo. Ale gdzieś na poziomie duchowym zmieniło się wszystko. Patrzyłem na coraz bardziej zdumioną twarz Oli (chyba innego zachowania się spodziewała) i czułem narastającą radość. Powiedziałem: „Tobie, Ojcze, oddaję te moje niedogodności i cieszę się, że mogę je dla Ciebie znosić. Nie jest to biczowanie w Sanhedrynie i świadkiem jest tylko Ola, a nie cały lud Izraela, ale też nie wszyscy słudzy otrzymali od swego Pana od razu 10 talentów w zarząd”.
To był naprawdę piękny dzień! Wielu rzeczy się nauczyłem i czułem się jak przed laty, kiedy nauczyłem się jeździć na rowerze. Cieszyliśmy się z Olą wspólnym czasem, modliliśmy się razem. A komary? Nadal gryzły wściekle, ale przestaliśmy się tym przejmować. Nawet zrobiliśmy obliczenia, ile ich potrzeba, żeby wypić z nas całą krew… Dzień stał się tak radosny, że tęskniłem już za kolejnym. Znowu chciałem powiedzieć Ojcu: „Z radością znoszę dla Ciebie to cierpienie”.
Oczywiście, te wszystkie wspomnienia i skojarzenia mogły być przypadkowym zbiegiem okoliczności. Ale tak nie było. Następnego dnia wyjechaliśmy znowu na wycieczkę i nie spotkaliśmy żadnego komara! I tak było przez całe dwa tygodnie, w czasie których wydarzyło się wiele wspaniałych rzeczy. Przypadek? A może dialog Ojca z dzieckiem?
Warto odwołać się do darów Ducha Świętego, mądrości i rady, złożonych w nas przez sakrament bierzmowania, i rozeznać, czy jest w naszym życiu jakaś sytuacja, może trudny sąsiad, praca, którą muszę wykonywać, a nie lubię jej. Możemy wtedy powiedzieć: „Ojcze, z radością zniosę to dla Ciebie, dlatego, że Cię kocham i Ty mnie kochasz, i dlatego, że Ci ufam. Chcę w ten sposób świadczyć o Tobie i zbliżać się do Ciebie”.
Ryszard