Pragnę podzielić się tym, jak Bóg umacnia mnie i podnosi ze słabości, której doświadczam od około dwudziestu lat. Towarzyszy mi w tym Słowo Boże i przykład św. Pawła, który w 2 Liście do Koryntian zabiega o wierność wspólnoty korynckiej duchowi Ewangelii (11,30; 12,7-10).
Wystarczy ci mojej łaski
Apostoł odpiera ataki tych, którzy wykazując się nadzwyczajnymi znakami i cudami, zarzucali mu, że nie jest zbyt mocny, by być wiarygodnym świadkiem Pana. On decyduje się jednak „chwalić się” tym, w czym okazała się jego słabość: Wolę więc chlubić się raczej moimi słabościami, aby zstąpiła na mnie moc Chrystusa. Dlatego ze względu na Chrystusa raduję się z moich słabości, zniewag, niedostatków, prześladowań i ucisków. Kiedy bowiem jestem słaby, wtedy jestem mocny (12,9b-10). Kiedy Paweł prosi Pana o oddalenie słabości (trzy razy), otrzymuje odpowiedź: Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem doskonali się w słabości (12,9a).
Moją długotrwałą słabością jest samookaleczanie się, przez drapanie do krwi przeróżnych wyprysków na skórze. Jest to silne uzależnienie od przepływu adrenaliny, odczuwanego podczas bólu ranionego ciała. Gdy byłam nastolatką, nauczyłam się w ten sposób radzić sobie z bólem emocjonalnym, złością i stresem. Specjaliści tłumaczą, że takie i podobne autoagresywne zachowania nie mają na celu świadomego wyrządzania sobie krzywdy, ale odczuwanie ulgi. Właśnie ulga powoduje, że po jakimś czasie znów się po nią sięga i znów… Oczywiście, nie rozwiązuje to żadnego problemu, za to pociąga za sobą nowe, zarówno w ciele, psychice i duszy. Dobry Bóg zachował mnie od wielu negatywnych konsekwencji tego uzależnienia (próby samobójcze, anoreksja, rozpad związków, izolacja od ludzi itp.), jednak głód tego doznania wciąż jest we mnie bardzo silny.
Czekając na owoce
Pozytywne zmiany zaczęły się dokonywać kilka lat temu, kiedy przyjęłam łaskę nawrócenia i we wspólnocie Odnowy w Duchu Świętym Nowe Jeruzalem zaczęłam świadomie zbliżać się do Boga. Podczas spowiedzi życzliwy kapłan z dużym przekonaniem doradził mi zwrócić się do dobrego specjalisty i wskazał takiego.
Prośba o pomoc była dla mnie dużym krokiem w wierze, bo dotąd zamykałam się z tym problemem w błędnym kole autoagresji i depresji, samooskarżania i obwiniania, że znowu to robię, a także pogardy do samej siebie. Pan Bóg natychmiast postawił na mojej drodze wspaniałego psychoterapeutę, który cierpliwie towarzyszy mi w rozeznaniu swoich emocji, pomaga odnaleźć poczucie własnej wartości i wiarę w siebie. Mogłam pozwolić sobie przeżyć na nowo wszystko, czego powoli dowiadywałam się o sobie, świadomie przyjmując światło Ducha Świętego i inne dary duchowe.
Długo nie widziałam w życiu codziennym obecności Bożej ani dobrych owoców tego mierzenia się z własnym bólem i złością. Przechodząc udręki ciała, psychiki i ducha czułam się często bardzo samotna, zamykałam się na innych. Jednak po jakimś czasie zauważałam zmiany na dobre. Powoli wychodziłam z tego zamknięcia. Pan Bóg obdarzył mnie wyrozumiałością męża i wieloma wspierającymi mnie i wstawiającymi się za mną osobami, z którymi nawiązałam relacje we Wspólnocie.
Wiele dobra
Tak realizowało się Słowo Boże z Ewangelii św. Jana, którego uchwyciłam się na początku tej drogi jako skierowanego do mnie. Mówiło o wskrzeszeniu Łazarza i odwiązywaniu z jego ciała opasek, przez bliskie mu osoby, aby mógł znów chodzić. Pan Jezus zawołał z mocą: „Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!”. Wtedy zmarły wyszedł, mając nogi i ręce owinięte opaskami, twarz zaś przysłoniętą chustą. Jezus polecił im: „Uwolnijcie go z tego i pozwólcie mu chodzić!” (J 11,43-44). Dziś wiem na pewno, że jeśli doświadczam silnego lęku lub złości i staję taka, jaka jestem przed moim Ojcem w Niebie, Panem Wszechmogącym, to On może mnie od tego uwolnić, a także wyprowadzić z tego doświadczenia wiele dobra dla mnie i dla innych.
Często czułam niepokój, lęk, złość i doświadczałam zagubienia, bo nie rozumiałam samej siebie. Ale wiem, że Pan jest przy mnie i umacnia mnie, jeśli tylko Mu ufam. Nie od razu to wiedziałam. On przychodzi z łaską w swoim czasie, na miarę mojego otwierania się. Często złościłam się na Boga, bo liczyłam na szybkie uzdrowienie. Mówiłam Mu, że już więcej nie wytrzymam, że nie pomieszczę w sobie tych trudnych uczuć, prosiłam, żeby zrobił coś ze mną albo żeby się pospieszył. Gdy brakowało mi sił, Bóg wskrzeszał we mnie małą iskrę wiary i zawsze podnosił. Nie uzdrowił mnie, tak jak tego chciałam, ale przychodził z łaską w swoim czasie, kiedy i jak tego chciał. Słuchał mojej modlitwy, a gdy nie umiałam się modlić, znał poruszenia mojego serca. Jestem Mu szczególnie wdzięczna za miłość, która wyraża się w cierpliwości do mnie.
Odnawia mnie Słowo Boże
Pan Bóg wskrzesza dziś we mnie radość i wdzięczność, których bardzo rzadko doświadczałam, bo czułam się martwa i bez życia, wręcz określałam siebie jako „trzcina nadłamana”. Teraz kipi we mnie życie! A kiedy nie wiem, co robić i wraca stary człowiek, wiem, że zawsze mogę otworzyć Słowo Boże, odnawiać się w Nim i przez modlitwę kierować się Jego pouczeniem.
Moje zachowania autoagresywne jeszcze nie ustąpiły, ale wierzę, że Bóg jest dobry i nie odbiera mi ich ot, tak, bo chce mnie przez to czegoś nauczyć. Niemal każdego dnia upadam, jednak moim celem nie jest już walka z autoagresją, tylko zbliżanie się do Boga właśnie taką, jaka jestem, otwieranie dla Niego serca, czekanie na Jego przychylność i miłość. Odkryłam, że moja słabość wcale nie przeszkadza Bogu mocno mnie kochać, obdarzać codziennie wieloma darami, uprzedzać łaską dobre pragnienia (nawet te niewypowiedziane), zapewniać bezpieczeństwo tam, gdzie „zwietrzyłam” zagrożenie, zabierać ciążące poczucie winy i grzech.
Pan Bóg w miłości podtrzymuje moje zdrowie fizyczne i psychiczne. Mogę po każdym upadku zwrócić się do Niego i nasłuchiwać Jego głosu w Duchu Świętym. On daje mi myśli pełne pokoju:
„Nie zamartwiaj się tym. Dasz radę!
Podniesiesz się!
Przyjmij moją łaskę pociechy i daj się pokrzepić.
Będziesz żyła!
Jestem teraz przy Tobie.
Jutro też będę.
Jestem Pokojem.
Jestem Miłosierdziem.
Będzie dobrze!”..
Justyna